Artykuły

Czy to naprawdę wszystko my?

Kiedy ktoś następuje nam na odcisk, a wróg wydaje się prawdziwy, to ciężko jest przyznać, że wszystko, co widzimy, i czego doświadczamy, jest jedynie odbiciem naszego umysłu. A jednak tylko rozpoznanie, że tak faktycznie jest, zwiastuje początek końca konfliktu, czy też koniec świata, jakiego znamy, i początek całkowicie nowego postrzegania – początek Nieba na Ziemi, przez niektórych nazywanego również rzeczywistością 5D. Spójrzmy przez chwilę na „grę”, w którą większość z nas grała do tej pory i na zmianę, jaka może się dokonać i już się dokonuje.

Ulubiona gra w czasoprzestrzeni
Gra w bycie ofiarą lub szukanie ofiar i winnych to jedna z najbardziej uzależniających gier w czasoprzestrzeni. Jest tak bardzo uzależniająca, że toczy się nie tylko w parlamentach, na polach bitew, czy w skłóconych związkach, ale nawet w ramach tzw. duchowości.

Nie dajmy się zwieść – dopóki wierzymy, że ktoś coś komuś robi lub kiedykolwiek zrobił wbrew woli duszy, to wierzymy w świat ofiar i winnych. Całkiem niedawno słyszałem na przykład prognozę o „końcach rządów niskowibrujących istot, które tyle tysiącleci uciskały ludzkość”. O ile taka prognoza może wzbudzić nadzieję na zmianę, to nie jest do końca precyzyjna. Choć zgadzam się z tym, że stary system myślenia oparty na lęku rzeczywiście się rozpada, ale nigdy nie odejdzie w pełni – przynajmniej w naszym doświadczeniu – dopóki nie weźmiemy całkowitej odpowiedzialności za siebie. A pełna odpowiedzialność oznacza, że rozpoznajemy, iż nigdy nie mogliśmy być przez nikogo uciskani. Wszystkie nasze doświadczenia były i są naszym wyborem.

A więc przykładowo jeśli mieliśmy do czynienia w przeszłości i mamy teraz z próbą manipulacji i kontroli ze strony systemu polityczno-społeczno-ekonomiczno-medialnego oraz szeregiem rozwiązań, które wzbudzają wiele emocji (obostrzenia związane z koronawirusem, szczepienia, nadajniki 5 G i wiele innych), to prawda jest taka, że: po pierwsze my sami jako dusze na jakimś poziomie zgodziliśmy się na wytworzenie tego systemu, a po drugie nikt nie może nami manipulować ani wywierać na nas presji, jeśli się na to nie zgodzimy. Zawsze otrzymujemy to, o co prosimy.

Gdy spojrzymy na to w ten sposób, wówczas automatycznie wychodzimy z gry, która polegała przecież na znajdywaniu winnych i przekonaniu o własnej słabości. Gdy bierzemy pełną odpowiedzialność za siebie i uznajemy swoją moc twórczą, wówczas nie tylko przestajemy czuć potrzebę zmieniania innych, ale również nie boimy się zewnętrznych sił, ponieważ pamiętamy, że to my sami nadajemy znaczenie temu, co widzimy. Skoro więc to my daliśmy moc tzw. systemowi, to i my możemy z tym skończyć. Robimy to nie poprzez walkę, lecz poprzez prostą decyzję, by nie zasilać dłużej systemu swoimi myślami i uwagą. I w zamian wybieramy taką częstotliwość uczuć, jakiej chcemy. Wybieramy miłość zamiast lęku.

Wszyscy się na to umówiliśmy
Zatrzymajmy się chwilę dłużej przy wspomnianej już idei naszej zgody na „system” i wszystko, co się z nim wiąże lub potencjalnie mogłoby wiązać. Musi to być prawdą, jeśli jesteśmy twórcami swojej rzeczywistości? Gdyby nie było zgody naszej duszy i faktycznie rzeczy działyby się wbrew naszej woli, wówczas nie bylibyśmy twórcami świata, lecz jego ofiarami.

Lubię patrzyć na świat jak na teatr, w którym gramy role, na które się wcześniej umówiliśmy. Przyjęcie określonych ról wiąże się z naszym poziomem rozwoju oraz z tym, czego chcemy doświadczyć. Całkiem niedawno zbulwersowałem jednego z popularnych obecnie nauczycieli duchowych, mówiąc mu, że w czasach Jezusa zarówno Piłat i Judasz, podobnie jak Jezus, grali swoje role, i gdyby nie Piłat i nie Judasz, Jezus nie mógłby odegrać w pełni swojej roli. Wniosek z tego płynie taki, że ten, kogo z poziomu umysłu osądzamy jako „złego”, może tak naprawdę służyć dobru. Nie oznacza to dla mnie przyzwolenia na totalną samowolkę oraz uświęcania dobrego celu „niechlubnymi” środkami. Oznacza to jednak, że z poziomu duszy, zanim się tu wcieliliśmy, zgodziliśmy się na przyjęcie pewnych ról. I tak jak aktora w teatrze, który gra czarny charakter, nie osądzamy jako złego człowieka, tak i nie musimy tego robić w stosunku do nikogo na Ziemi. Na każdego możemy spojrzeć z perspektywy duszy kochając go za to, kim jest naprawdę, a przeoczając chwilowy kostium, który przywdział dla siebie i dla nas po to, żeby gra, w którą gramy, wyglądała na prawdziwą.

Nie ma wrogów. To wszystko nasz sen.
Gdy spojrzymy na to w ten sposób, o ileż łatwiejsze staje się przebaczenie! Nie przebaczamy już bowiem komuś „złego” czynu z perspektywy własnej duchowej wyższości, gdyż to byłoby ciągłym uzasadnianiem „zła”, które naszym zdaniem wyrządził. Jeśli faktycznie mógłby nas skrzywdzić wbrew naszej woli, to taki akt byłby niewybaczalny i oszukiwalibyśmy się twierdząc, że mu wybaczyliśmy. Zamiast tego wybaczamy poprzez widzenie wszystkiego takim, jakim jest naprawdę. Patrzymy na wskroś pozorów gry, ponad ego i jego myśli, i widzimy duszę.

Czy możemy w ten sposób spojrzeć na nieliczącego się z ludźmi szefa w pracy, na partnera, który nas opuścił, na molestującego ojca, na zabójcę, na Hitlera, czy kogokolwiek, kogo chciałbyś tu postawić, kto do tej pory według ciebie zasługiwał na „słuszny gniew” i „sprawiedliwą karę”, ale nie na twoje przebaczenie? Tylko spojrzenie na niego z perspektywy duszy pozwoli ci odnaleźć prawdziwą wolność i pokój ducha. Dopóki bowiem trzymasz na zewnątrz siebie jakiegokolwiek wroga, to prosisz się o to, żeby poruszał twoje czułe struny tak długo, aż mu wybaczysz i zobaczysz go jako jedno z samym sobą. Wybaczenie nie oznacza, że masz potulnie się zgadzać na to, co robi. Chodzi w nim jedynie o to, żebyś rozpoznał, że jeśli porusza cię to, co zrobił, to znaczy, że ta sama energia, te same myśli, te same wzorce zachowań, o które go obwiniasz, są również gdzieś ukryte w tobie. Tak naprawdę więc nie wybaczasz jemu, lecz zwyczajnie bierzesz odpowiedzialność za swoje własne atakujące myśli i wybaczasz sam sobie.

W jaki sposób sobie wybaczasz? Można by powiedzieć, że przestajesz wierzyć, iż rola w teatrze jest tym, kim jesteś. I gdy już widzisz, że wszystkie doświadczenia w czasie i przestrzeni są tego rodzaju grą lub jak kto woli – snem czy iluzją – to zaczynasz widzieć siebie i innych z perspektywy duszy, czyli ponad grą intelektualnego umysłu. A w tej perspektywie nie ma wrogów. Gdy to rozumiesz, zaczynasz czuć „pokój, który przekracza ludzkie pojmowanie”.

Rezygnacja z gry
Zdaję sobie sprawę, że przedstawiony przeze mnie sposób widzenia świata może nie być popularny. Przyjęcie takiej perspektywy oznacza bowiem koniec gry, a nie wszyscy chcą przestać grać. Pierwsze pytania, jakie można by sobie zadać, to:

Czy widzę, że to wszystko gra?
A jeśli tak, to czy mam już dość gry?

Czy chcę sobie przypomnieć, kim jestem i żyć jedynie z tej perspektywy?

Jeśli odpowiedź brzmi tak, to kolejnym krokiem byłoby szczere przyjrzenie się swoim bezpośrednim relacjom. Nie musimy próbować zmieniać całego świata. Wystarczy, że zajmiemy się swoim podwórkiem. Ono zaś będzie dla nas reprezentowało cały świat. A zatem można by zapytać siebie:

Czy czuję całkowity pokój i miłość w związkach z najbliższymi, z przyjaciółmi, z ludźmi z pracy? A jeśli nie, to jakie moje myśli i przekonania odzwierciedlają te osoby oraz moje reakcje na te osoby?

Jeśli się na kogoś gniewasz i uświadomisz sobie na przykład, że twój gniew odzwierciedla twoje niskie poczucie własnej wartości albo poczucie bycia odrzucanym, niekochanym lub niezrozumianym, to wówczas możesz zobaczyć, że twoja emocja nie ma nic wspólnego z druga osobą, i że ona tylko pokazuje ci, co jest w tobie do uzdrowienia. Mógłbyś więc po prostu wyrazić w swym sercu wdzięczność wobec tej istoty, że ci to uświadomiła, i zająć się odpuszczeniem samemu sobie, deklarując:

Moje przekonania o sobie były grą mojego umysłu. Nagrałem się już w tę grę. Wybieram pokój. Wybieram życie z przestrzeni serca, a mój umysł podporządkowuję mojej duszy.

Spróbuj poczuć swój wybór, tak żeby to nie było tylko mentalnym ćwiczeniem, ale prawdziwym komórkowym doświadczeniem. Twoje doświadczenie przebaczenia samemu sobie przełoży się oczywiście na jakość odczuwania relacji z innymi. Nawet jeśli oni od razu się nie zmienią, ty już będziesz inny i będziesz ich postrzegał inaczej. Twoja większa miłość do samego siebie stworzy szansę głębszego uzdrowienia twoich relacji.

Oczywiście uzdrowienie związku z samym sobą nie zawsze pociągnie za sobą przemianę osoby, z którą pozostajemy w relacji. Może się zdarzyć, że pewne relacje się rozluźnią lub nawet rozpadną, ale nie będzie to rezultatem żalu i obwiniania, lecz naturalną koleją rzeczy wynikającą z szacunku do samego siebie i respektowania wolnej woli drugiej strony.

Do tanga trzeba dwojga
Jako uzupełnienie tego wszystkiego, o czym powiedzieliśmy, warto dodać jeszcze jedno: Przy leczeniu ran w związkach i puszczaniu fałszywych przekonań na temat relacji pomocne może być pamiętanie starego dobrego powiedzenia: Do tanga trzeba dwojga. Co mam przez to na myśli? Nie jest możliwe, abyśmy mogli być z drugą osobą w relacji, gdybyśmy nie nadawali – choćby tymczasowo – na tej samej częstotliwości wibracji. Dotyczy to zarówno relacji męsko-damskich, jak i relacji między rodzicami a dziećmi, relacji biznesowych, czy między znajomymi. Podobne przyciąga podobne.

Może nam się wydawać, że powyższe stwierdzenie ma swój wyjątek w sytuacjach, kiedy ktoś wydaje się wobec nas naprawdę okropny, a my uważamy się za całkowicie niewinnych. Prawda jest jednak taka, że „nie ma kata bez ofiary”. Jeżeli pozwoliliśmy grać komuś rolę naszego „kata”, to znaczy, że przyjęliśmy wobec niego rolę „ofiary”. „Kat” i „ofiara” to tylko dwie strony tego samego medalu. A więc na przykład jeśli masz wrażenie, że ktoś cię kontroluje w związku, to znaczy, że ty z kolei przyjąłeś rolę kogoś, kto jest słaby, nie zna swojej wartości i potrzebuje kontroli.

Ktoś mógłby pomyśleć, że w niektórych sytuacjach, np. w relacjach rodzic-dziecko, takie rozumowanie nie ma zastosowania, no bo przecież dziecko zawsze jest niewinne. Jeśli jednak cofniemy się o krok i spojrzymy na relację rodzic-dziecko z perspektywy duszy, to zobaczymy, że i rodzic i dziecko są niewinni, tylko zdecydowali się odegrać pewien zbiór scen teatralnych w tym wcieleniu. A więc nawet jeśli mamy do czynienia z „nieludzkim” traktowaniem dziecka przez rodzica, to możemy założyć, że dusza dziecka wybrała sobie takiego rodzica, żeby dotknąć pewnych wibracji i doświadczyć pewnych schematów myślenia, nie po to żeby w nich utknąć, ale żeby nawet do nich wnieść światło i ostatecznie je przekroczyć. Chwilowe zagranie roli, w której wydaje się, że ktoś robi nam krzywdę, nie jest zatem celem samym w sobie. To tylko przejściowe doświadczenie, na które się zgodziliśmy i które z głębszej perspektywy duszy służy rozwojowi i uzdrowieniu.

Oczywiście mało kto tutaj chce to słyszeć, ponieważ cała nasza misternie zaprojektowana i bardzo uzależniająca gra w czasoprzestrzeni opiera się na znajdowaniu winnych. Nie ma znaczenia, czy obwiniamy innych, czy siebie. To wciąż ta sama gra. Gdy jednak przypominamy sobie, że do tanga trzeba dwojga, wówczas stajemy przed prostą decyzją: Czy nadal zamierzam przyjmować rolę „kata” lub „ofiary”, czy też całkowicie wyłamię się z tej gry? Wyłamanie się z gry w obwinianie i współuzależnienie oznacza, że albo nasz związek się przeobrazi, albo skończy. Tak czy siak, będziemy czuć się wolni.

Do tej pory patrzyliśmy na motywację negatywną, czyli: „nie chcę tego, co mam”. Spójrzmy teraz na motywację pozytywną: Jeżeli podobne przyciąga podobne, to jakie związki chcielibyśmy przyciągać? Jeżeli pragniemy kochających związków, w których jesteśmy szanowani, kochani i słyszani, to jedynym sposobem, aby to osiągnąć, jest dawanie tego, co chcemy otrzymać. Dajmy więc szacunek, miłość i zrozumienie. Nie tylko komuś innemu, ale w pierwszej kolejności sobie. Poczujmy się naprawdę dobrze ze sobą, a wówczas nasza energia automatycznie wyśle zaproszenie do wszechświata, że jesteśmy gotowi na nową jakość relacji.

Gdy w naszym życiu pojawi się już jakościowa zmiana, nie chodzi o to, żeby traktować nową czy odmienioną relację w sposób na tyle wyjątkowy, żeby odizolować ją od innych, ponieważ wszyscy jesteśmy częścią większego teatru życia. Nie możemy więc kochać jednego, a nienawidzić kogoś innego, i liczyć, że w ten sposób wyjdziemy z gry. Miłość bowiem nie czyni porównań ani nie robi wyjątków. Czy zechcemy więc z podobnym szacunkiem, zrozumieniem i miłością traktować przyjaciela, męża, żonę, rodzica, dziecko, a nawet kogoś, kogo do tej pory uważaliśmy za wroga?

Nie chodzi o to, że musimy z kimś, kto „nie nadaje na naszych falach”, spędzać dużo czasu ani nawet, że mamy go lubić, ale czy możemy go kochać? Czy możemy skupić się na widzeniu jego duszy zamiast ego? Dopiero gdy to zrobimy, zobaczymy przeobrażony świat. Przeobrażenie to nie będzie wynikiem jakieś kosmicznej interwencji wzniesionych mistrzów, istot pozaziemskich czy innych istot światła, które zrobią robotę za nas. Oczywiście mogą one nas wspierać w procesie wzniesienia świadomości, ale szanując naszą wolną wolę, niczego nie zrobią za nas. To naszym zadaniem jest ujrzeć siebie i innych jako istoty światła.

Gdy przestaniemy widzieć siebie jako dobrych ludzi w złym świecie, lecz zobaczymy światło w największej ciemności, gra w dualizm się skończy. Gdy dostrzeżemy w diable anioła, którym tak naprawdę jest, i zaprosimy go do tanga, to będzie prawdziwy koniec świata, jakiego znamy, i początek Nieba na Ziemi. Będziemy bowiem wiedzieć, nie tylko na poziomie mentalnym, ale również emocjonalnym i komórkowym, że nie ma nikogo na zewnątrz nas. A skoro TO WSZYSTKO MY, to zamiast ofiar i katów, winnych i niewinnych będziemy widzieć JEDEN przepływ ŻYCIA, którym jesteśmy. To nie jest tylko czcze marzenie. W każdej sekundzie stoimy o krok od Nieba na Ziemi. Dzieli nas od niego tylko jedna myśl: wybór miłości zamiast lęku i winy. Czy więc zdecydujemy się z chwili na chwilę dokonywać tego wyboru, by zobaczyć i poczuć, jak na naszych oczach i w naszych komórkach odsłania się Nowy Świat?