Artykuły

Kiedy Bóg przypomina sobie, Kim Jest.

Wrażenia za spaceru… Idąc wiejską drogą, w pewnym momencie podejmuję decyzję, by nie generować więcej myśli o oddzieleniu od siebie samego. Patrzę więc na te „normalne” codzienne myśli o tym, co kiedyś… i o tym, co potem, i pozwalam, żeby rozpłynęły się w wiecznym Teraz, którym Jestem. W jaki sposób? Przez skupienie na BYCIU zamiast na przetwarzaniu kolejnej myśli w głowie. W chwili gdy to robię, złudzenie liniowego czasu rozpada się jak domek z kart.

Gdy luki już nie ma
Co się dzieje, gdy nie ma czasu? Przestrzeń przestaje być drogą dojścia do punktu, w którym jeszcze mnie nie było. Pozorna luka między punktem A i B wypełnia się. I tak oto przestrzeń staje się miejscem spotkania z samym sobą. Stąpam więc po kamieniach, lecz nie ma mnie i kamieni. Jestem stąpaniem. Jestem. Patrzę na drzewo i pozwalam, żeby odległość, która nas pozornie dzieli, załamała się w jednej chwili przypomnienia: nie ma żadnej odległości. Jest jedynie radość istnienia.

Jako ostatni bastion obrony oddzielenia pojawia się w głowie myśl o innych ludziach: Co myślą inni? Co mogę zrobić dla innych? Itp. I znowu na chwilę w mojej świadomości wraca czas i przestrzeń. Odległość między mną a tobą ponownie wydaje się prawdziwa. Ile czas zajmie mi zrozumienie, że nie ma między nami żadnej luki? A może by tak zrobić to teraz?

Koniec gry w-innych
Nie ma jednak nic do zrobienia. Nie muszę się starać, aby do ciebie dotrzeć, aby cię zrozumieć, aby się z tobą skomunikować. Im bardziej się staram, tym odległość wydaje się większa. Taką właśnie wymyśliliśmy sobie grę, w której będzie nam się wydawało, że się od siebie oddzieliliśmy, a następnie na wszelkie sposoby będziemy próbowali się połączyć. Jednak bez skutku. Nie można połączyć czegoś, co nigdy nie zostało oddzielone.

Dobrze, rozumiem… Odpuszczam dążenie by się z tobą połączyć, widzę bowiem, że to dążenie do połączenia w subtelny sposób nadal podtrzymywało iluzję czasu i przestrzeni. Znowu czuję, jak zapada się liniowy czas… I z łatwością znajduję cię w swoim sercu… Zawsze tu byłeś. Nigdy nie chodziło o to, abym coś dla ciebie zrobił albo żebyś ty coś zrobił dla mnie. Zawsze chodziło tylko o mnie.

Odpuszczam więc moją ulubioną grę w czasie i przestrzeni: grę w innych. W innych lub może należałoby powiedzieć: winnych… Gdy widzę, że nikt nie jest mi nic winien ani ja nie jestem winien nic nikomu i pozostaję tylko sam ze sobą, nagle okazuje się, że nie ma nic do zrobienia, nic do naprawienia. Wszystko już zostało zrobione. Wszystko już zostało uzdrowione. Wystarczy to sobie przypomnieć. Jakaż radość i jaki pokój są w tym rozpoznaniu!

Nie potrzeba nic zmieniać w tej chwili, bo ta chwila zawiera w sobie wszystko – zarówno zagęszczenie umysłu w materii, jak i uwolnienie od gęstości materii. Ta chwila jest absolutnie doskonała. Nie ma potrzeby wypatrywać innej. Tu i teraz jestem spełniony. I czuję wdzięczność. Wdzięczność za Życie, które jest obecne w każdej rzeczy, na którą patrzę, której dotykam, z którą wchodzę w radosną komunię. Życie, które zawsze było we mnie i dookoła mnie, lecz którego nie widziałem pochłonięty grą własnych myśli.

Bóg sobie przypomina, Kim Jest.
Doświadczenie to przychodziło do mnie już wielokrotnie w moim życiu w różnych przebłyskach, tym razem jednak zaczyna się coraz bardziej osadzać w komórkach. Tak, jakby schodziło ze mnie napięcie podtrzymywane w ciele mocą myśli.

Nie napinam się już nawet, by wrócić do Boga, do Źródła, do Domu, do Nieba. Bo TO WSZYSTKO JUŻ TU JEST. Zawsze tu było. Mam wrażenie, jakby to drzemiący we mnie przez eony czasu Bóg budził się ze swojego snu, jakby przypominał sobie, Kim Jest. Albo może to ja przypominam sobie, że jestem Bogiem. I wszystko Nim jest. Zamiast szukać Boga na zewnątrz znajduję Go w sobie. Jestem Promiennością Boga. I już nie próbuję ukrywać tego pod fałszywą pokorą, pod maską niepewności, pod iluzją zwątpienia. Co więcej, aktywuję pamięć o Nim w ciele. Komórki zaczynają wibrować pamięcią Boskości. Tak, przyniosłem tu ze sobą Światło Nieba. Teraz po prostu to uznaję. I w ten sposób pozwalam, aby Bóg/Życie/Miłość jaśniały pełnią swojego blasku. Dość już wymówek, dość już udawania, że jestem czymś mniejszym niż To. 🙂

Jeżeli jeszcze pozostało mi coś do zrobienia, to chyba tylko to: dobra zabawa! Taka prawdziwa zabawa wypływająca z cieszenia się każdą chwilą i uznania nie tylko swojej Boskości, ale Boskości wszystkich i wszystkiego. W tym jest koniec snu o oddzieleniu.

Gdy to robimy, gdy przypominamy sobie Boga w nas i promieniejemy swoją prawdą, swoim światłem, swoją Boskością, wówczas przypominamy każdemu, kogo spotykamy, że nie musi już brać świata swoich myśli na poważnie, i że ta sama prawda, to samo światło, ta sama Boskość, które w sobie odkryliśmy, są również w nim.

Czy naprawdę możemy już nie ukrywać swojego światła po korcem? Czy faktycznie możemy powstać jako światło świata i nie udawać, że jesteśmy czymś mniejszym niż To. Czy możemy pozwolić sobie być Bogiem w działaniu? Czy możemy przestać wątpić, że w nas jest zawarta cała mądrość wszechświata? Czy możemy przebudzić Serce i odpuścić myśli? Jakże inaczej aktywujemy w sobie ową wszechwiedzę, owe zakodowane w nas informacje (światło to przecież informacja), jak nie poprzez przebudzenie pamięci, że Bóg jest w nas i my Nim jesteśmy?

A więc, drogi Przyjacielu, dobrej zabawy w przypominaniu sobie tego, czym już jesteś i zawsze byłeś. Dziękuję za twoją Miłość, za twoją Boskość, za Życie, którym jesteś razem ze mną. Do zobaczenia w Świetle. 🙂