Wszystko albo nic – o porzuceniu przymusu w relacjach
Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest zanurzona w programach przymusu i powinności. Nam wydawało się, że jesteśmy już od nich wolni, gdyż od dłuższego czasu kierujemy się sercem, a nie tym, co umysł myśli, że musi. Parę dni temu jednak zdarzyła się sytuacja, która skłoniła nas do refleksji. Gdy próbowaliśmy włożyć dwuletniego synka Jasia do fotelika samochodowego, a on za nic nie chciał, w umyśle mojej żony Marii pojawiła się myśl: „Ale przecież musimy pojechać na zakupy, a więc on też powinien się dostosować”. Powiedziałem jej, że nie będę wkładał go do fotelika na siłę. Próbowaliśmy więc różnych całkiem kreatywnych sposobów negocjowania, tak aby Jaś sam się zgodził na ten wyjazd. Nie udało się. Nasz plan wziął w łeb.
I co w takiej sytuacji robi umysł? Próbuje znaleźć wyjątek od reguły, by usprawiedliwić swoje zachowanie. Przez chwilę przymus wydawał się Marii uzasadniony. Denerwowała się nawet, że nie prezentujemy wobec Jasia wspólnego stanowiska i że po prostu nie wkładamy go razem do fotelika mimo chwilowego oporu. Ale już moment później zreflektowała się. Powiedziała mi tak: „Przecież ja nie chciałabym, żeby ktokolwiek przymuszał mnie do czegokolwiek. Dlaczego miałabym inaczej traktować Jasia? Przecież on jest suwerenną istotą. Jeśli zrobię wyjątek w jednej sytuacji, to tak jakbym zgadzała się na przymus we wszystkich sytuacjach. To niesamowite. To naprawdę działa na zasadzie: Wszystko albo nic. Świadomość tego jest niezwykle uwalniająca”.
I tak oto nie pojechaliśmy na zakupy, których – jak się okazało – wcale nie musieliśmy robić tego dnia. Niedługo po tym zdarzeniu wyjąłem fotelik z samochodu i zaniosłem do domu, żeby poćwiczyć z Jasiem przyzwyczajanie się do siadania w foteliku i zapinania pasów. Maria od razu podchwyciła ten pomysł, wzięła piesia Czesia, czyli jedną z pluszowych przytulanek Jasia i zaczęła bawić się z synkiem w łagodne wkładanie zabawki do fotelika, odgrywając przy tym wszystko to, co zdarzyło się przed chwilą w realu. Już po chwili Jaś sam pocieszał „niezadowolonego pluszaka”, zapinał mu pasy, a nawet osobiście pokazywał, jak się siada w foteliku. Zobaczymy, czy uda nam się wkrótce przenieść tę zabawę na faktyczną jazdę samochodem, ale jedno jest dla mnie pewne – wolę rodzicielstwo przez zabawę niż przez przymus. Przymus tylko pogarsza sytuację. Nie tylko wzmaga opór i utrudnia współpracę (a więc długofalowo wcale nie jest skuteczny), ale również traumatyzuje i sprawia, że umysł zaczyna sobie tworzyć nieświadome przekonania (a więc jest szkodliwy).
Przykłady nieświadomych programów
Przenieśmy teraz tę sytuację na cały ludzki system zachowania. Zwróć uwagę, czy w związku z podanym przykładem nie ujawniają się w tobie jakieś własne nieświadome przekonania. Wiele osób myśli na przykład, że dzieci powinny słuchać rodziców. Czy aby na pewno jest to prawdziwe? Skąd nauczyliśmy się takiego myślenia? Skłanianie do posłuszeństwa łamie przecież wolną wolę i wytwarza w dziecku dysonans poznawczy w stylu: „Ten, który jest dla mnie źródłem miłości, życia i wsparcia, jednocześnie działa przeciwko mnie”. Nieuniknione jest, że dziecko przymuszane do czegokolwiek zacznie w sobie kumulować napięcia i tworzyć nieświadome przekonania na swój temat: na przykład przestanie ufać ludziom albo uzna świat za niebezpieczny, albo stwierdzi, że nikt go nie słyszy i nie warto się starać, albo będzie miało po prostu niskie poczucie własnej wartości.
„Ale przecież nie można pozwolić, aby dziecko tobą manipulowało” – to następne nieświadome przekonanie mocno zakorzenione w świadomości zbiorowej. Najnowsze badania dotyczące mózgu i biologii człowieka dowodzą, że małe dziecko nie ma jeszcze zdolności manipulowania. Takie zdolności tworzą się później. Dziecko po prostu wyraża swoje potrzeby i jest w tym bezkompromisowe. Możemy się znieczulić na te potrzeby, zagłuszając dziecko i mówiąc: „nie, bo nie” albo: „musisz, bo mama tak każe”, albo: „musisz, bo wszyscy tak robią”, ale to tylko pogarsza sytuację, bo coraz bardziej oddala nas od dziecka i psuje relację”.
„No, ale przecież dziecko nie może rządzić. Trzeba mu postawić granice”. Czy takie przekonanie brzmi znajomo? Jeszcze kilka lat temu też tak myślałem, aż zobaczyłem, że takie myślenie wynika tylko i wyłącznie z wdrukowanych mi programów i dostosowania się do zbiorowej nieświadomości. Teraz już wiem, że stawianie dziecku granic to działanie z pozycji wyższości. Nie chodzi o stawianie dziecku granic, ale postawienia własnych granic, które wynikają z naszych potrzeb. Czyli zamiast mówić: „Ty musisz”, można się przestawić na: „Ja potrzebuję”, „Ważne jest dla mnie”. Oczywiście nie należy traktować tego jako uzasadnienia dla przymusu. Przecież nie przymusiłbym przyjaciela do wyjścia ze mną do sklepu tylko dlatego, że potrzebuję towarzystwa lub ważne jest dla mnie, żeby ze mną poszedł. Z dzieckiem jest tak samo. To suwerenna istota, która chce o sobie decydować. A więc tak jak z przyjacielem, tak samo z dzieckiem można po prostu rozmawiać. Gdy każdy zakomunikuje swoje potrzeby i zostaną one usłyszane, to albo spotkamy się gdzieś pośrodku, albo dojdziemy do wniosku, że można coś zrobić inaczej.
Taka postawa nie jest oczywiście wygodna, ponieważ wymaga czasu, poluzowania i kreatywności. Od tygodni ćwiczymy to na przykład z Jasiem przy myciu zębów, które nie jest dla niego ważne, ale dla nas tak. Zamiast zmuszać go do tej czynności mimo jego protestów, wymyślamy więc różnego rodzaju zabawne podejścia do tej czynności, spełniając jedną z głównych jego potrzeb: potrzebę zabawy. Myjemy więc zęby sobie nawzajem, albo pozwalamy, by zęby umył dinozaur namalowany na ręczniku albo jedna z zabawek. I taka strategia działa całkiem nieźle. Choć wydaje się, że początkowo wymaga to od nas więcej czasu i zaangażowania, to zauważyliśmy, że próba wywierania nacisku w celu przyspieszenia czegoś tylko wzmaga opór, a więc tak naprawdę przedłuża czas i nie daje efektów.
Nieświadomych przekonań, którymi niemal wszyscy obrośliśmy od dzieciństwa i które następnie projektujemy na dzieci, uzasadniając przymus, można by mnożyć. Weźmy jeszcze jedno z nich: „Dzieci powinny szanować rodziców”. Czy aby na pewno? Kto tak powiedział? Twoja mama i twój tata? Wolę o tym raczej myśleć w ten sposób – szacunek należy się wszystkim, nie tylko rodzicom. Należy się on również dzieciom. Jeśli zaś jednostronnie wymagamy od dzieci szacunku, nie dając go w zamian, to zachowujemy się jak hipokryci. A czymże innym niż brak szacunku jest stosowanie przymusu?
Większość rodziców pewnie chciałaby, aby ich dzieci wyrosły na szczęśliwych, a przy tym kreatywnych i samodzielnie myślących ludzi. Bardzo często jednak nieświadomie sami działają przeciwko swojemu pragnieniu poprzez zmuszanie dzieci do posłuszeństwa. Ucząc dzieci, że muszą coś zrobić, bo tak po prostu trzeba, nieświadomie wpajają im przekonanie, że dostosowanie się do reszty społeczeństwa uczyni je szczęśliwymi. W ten sposób przyczyniają się do kształtowania posłusznych pionków panującego systemu, którzy zamiast iść za pragnieniem serca będą słuchać, co inni każą im robić. Czy będą przy tym szczęśliwi? Wątpię.
Oswojenie złości
Następny program, któremu mieliśmy okazję się z Marią przyjrzeć, to: „Co ludzie sobie pomyślą?” I tu również odpuściliśmy. Tak, są momenty, kiedy Jaś wyraża otwarcie swoją złość w miejscach publicznych. W takich sytuacjach, zamiast gasić jego gniew przymusem, żeby lepiej wypaść w oczach innych, pozwalam mu ją wyrazić, oczywiście w bezpiecznych warunkach. Zwrócenie uwagi na jego emocje i danie mu przestrzeni na ich ekspresję, pozwala mu szybciej się z nimi oswoić, przepuścić przez ciało i uwolnić.
Istnieją oczywiście sytuacje, w których dziecko mogłoby swoim zachowaniem zagrażać zdrowiu lub życiu własnemu lub innych. W takich przypadkach stanowcze działanie (która wcale nie musi być przemocą) jest naturalnie wskazane. Jeśli na przykład dziecko przez nieuwagę chciałoby nagle wybiec pod pędzący samochód, to złapałbym je mocno za rękę i przytrzymał. Jeśli chciałoby uderzyć inne dziecko, to postarałbym się je powstrzymać. Ale nie karałbym go za to, gdyż wiem, że kary są nieskuteczne. Dziecko, które robi coś „niepoczytalnego” na przykład ze złości, robi tak zazwyczaj dlatego, że ma jakąś niezaspokojoną potrzebę albo nie rozumie jeszcze swoich emocji. Myślę, że najlepszą rzeczą, jaką mogę wówczas zrobić, nie jest uciekanie się do przemocy (to prowadzi jedynie do eskalacji konfliktu) ani kary (jest dla dziecka zupełnie niezrozumiała i będzie odczytana jako zwrócenie się opiekuna przeciwko niemu), lecz zachowanie samemu spokoju, stopniowe uspokojenie wzburzonego dziecka poprzez nazwanie jego emocji, pozwolenie mu na nią, i – jeśli to możliwe – przytulenie, a następnie porozmawianie z nim o tym, co się stało.
Wejście i wyjście ze świata 3D
Pokuszę się w tym miejscu o stwierdzenie, że całe nasze doświadczenie świata 3D i dostosowanie się do jego praw było bezpośrednim rezultatem wyuczonego przymusu, a co za tym idzie – ucieczki od czucia. Na co dzień ludzie nie zastanawiają się, jak mało mają kontaktu ze swoim ciałem, z emocjami i z pragnieniami serca, a za to jak wiele w ich życiu opiera się na uwewnętrznionym poczuciu przymusu. Dlatego wydaje im się, że muszą chodzić do szkoły, do pracy, bo inaczej nie przetrwają. Sądzą, że muszą nosić czapki i ciepłe ubrania, bo inaczej ich zawieje. Są przeświadczeni, że powinni być mili, aby nie urazić innych. I tak dalej, i tak dalej. Przykładów można by tu podawać wiele. A czymże są te przekonania, jak nie wdrukowanymi odgórnie programami myślenia?
A jakie jest podejście moje i Marii? Po pierwsze, chcę podkreślić, że nie jesteśmy idealni i cały czas się uczymy, natykając się niekiedy na jakieś własne przestrzenie nieświadomości i pozwalając na ich rozświetlenie i uzdrowienie. Jeśli chodzi o podane wyżej przykłady, to oboje z Marią wiemy, że Jaś „nie musi” chodzić do szkoły (tak naprawdę nikt nie musi) i nie pójdzie do normalnej systemowej szkoły, chyba, że będzie tego sam pragnął. Od czasu, kiedy nauczył się chodzić, puszczaliśmy własne programy dotyczące zimna i pozwaliśmy mu czasem chodzić boso lub nago po śniegu. To wspólne „morsowanie” wcale mu nie zaszkodziło, a tylko go zahartowało. A jeśli chodzi o bycie miłym i nieurażanie innych, no cóż, pokazujemy Jasiowi, że pewne zachowania mogą sprawić komuś przyjemność, i w tym sensie warto być miłym; ale jednocześnie dajemy mu przestrzeń do bycia sobą, w której może uzewnętrzniać to, co czuje i nie robić niczego dlatego, że musi.
Myślę, że częścią wychodzenia z gry w 3D jest uświadomienie sobie własnych nieświadomych programów opartych na przymusie. Programy te bowiem wytworzyły ograniczającą nas skłonność do działania z powinności zamiast z pragnienia serca i faktycznej potrzeby. Programy te sprawiły, że uwierzyliśmy, iż funkcjonowanie w społeczeństwie jest możliwe tylko dzięki systemowi nagród i kar. Programy te przyczyniły się do tego, że stworzyliśmy szkolnictwo oparte na ocenach zamiast pasji, a ekonomię opartą na rywalizacji zamiast współpracy. Programy te stały się źródłem niezgody między ludźmi – zarówno w mikroskali (konflikty rodzinne), jak i w makroskali (wojny między państwami). Świadomość tego, że wszystko to wynika z naszej własnej nieświadomości jest jednak początkiem uzdrowienia. Teraz bowiem możemy podjąć decyzję, by przeprogramować swój umysł, uwalniając to, co nieświadome i dokonując realnej zmiany postawy i zachowania. Jedno jest pewne: nie zrobimy tego połowicznie. Nie da się stąpać po Nowej Ziemi i tworzyć harmonijne relacje, usprawiedliwiając przemoc w jakiejkolwiek postaci. Gdy jednak przestajemy robić wyjątki w myśl zasady: „Wszystko albo nic”, nagle okazuje się, że mamy ogromną moc dokonywania zmian. Gdy bowiem zaczynamy działać z poziomu serca – zamiast robić cokolwiek z przymusu – natychmiast zaczynamy postrzegać inny świat – świat, w którym możemy się bawić, rozmawiać, współpracować, słuchać i być słyszani. Zmiana dokonana w nas samych staję się z kolei przykładem dla innych, że można żyć inaczej.